Karty historii: Mirosław Berliński

17.04.2020, 13:05

Wybrzeże Gdańsk w 2020 roku obchodzi 75-lecie klubu. Z tej okazji prowadzimy cykl Karty Historii. Zaprezentujemy 52 żużlowców, którzy na przestrzeni lat szczególnie wyróżnili się jeżdżąc dla naszego klubu. Przyszedł czas na Mirosława Berlińskiego, najskuteczniejszego zawodnika w historii Wybrzeża. Zdobył 2 174,5 punktu, a niewiele osób wie, że mógł zostać... hokeistą. Zapraszamy do wywiadu z obecnym trenerem gdańskiego klubu od 1977 roku nieprzerwanie jest przy Wybrzeżu.

Czym się różniły pana początku w porównaniu do tego, co widzimy u młodych zawodników teraz?

- Największe różnice są takie, że w tamtych czasach zawodnicy przebywali przy sprzęcie całymi dniami, również długimi wieczorami. Teraz młodzi żużlowcy mają swoich pomagierów, a wtedy dbaliśmy o to, by każda śrubka wyglądała jak najbardziej estetycznie.

Jest pan synem Bogdana Berlińskiego, wieloletniego trenera Wybrzeża. Czy mógł pan liczyć dzięki temu w klubie na taryfę ulgową?

- Nie, żadnych forów z tego tytułu nie było. Do wszystkiego musiałem dojść sam. Po tym, jak przygotowywałem sprzęt, wszystko odpowiednio "chodziło". Motocykl zawsze był podstawiony do mechanika w jak najlepszym stanie. On tylko przeglądał sprzęt i przygotowywał go do zawodów.

A czy ze względu na tradycje rodzinne od dzieciństwa wiedział pan że zostanie żużlowcem?

- Nie, tak to nie wyglądało. Ja przez sześć lat trenowałem hokej na lodzie i w końcu, w 1974 roku musiałem podstanowić w którym pójść kierunku. Gdy trenowałem hokej, nie było jeszcze Hali Olivia. Trenowałem na TKKF Przymorze przy ulicy Dąbrowszczaków. Później zawiązywał się klub Stoczniowiec i przenieślismy się na otwarte lodowisko, a hala była cały czas w budowie.

Dlaczego żużel, a nie hokej?

- Byłem na treningu prowadzonym przez mojego tatę i postanowiłem, że się przejadę. Tak też zrobiłem i tak zostało.

Trudno było słuchać wskazówek ojca, z którym jest się i w domu i w parku maszyn?

- Absolutnie nie było z tym problemów, zawsze mieliśmy do siebie odpowiedni stosunek, nie było z jego strony żadnych rozkazów. Robiliśmy to, co chcieliśmy i tak to wyszło.

Zdobył pan dla Wybrzeża najwięcej punktów spośród wszystkich zawodników - 2170,5. Czy w tym czasie byli zawodnicy, którzy mogli osiągnąć od pana więcej, ale różne przeciwności losu spowodowały że tak daleko nie zaszli?

- Nie mnie to oceniać, ale na pewno było kilku zawodników, którzy nie poszli w tym kierunku ze swoją karierą, w jakim mogli. Nie chcę tutaj jednak wymieniać ich po nazwiskach, każdy kto śledzi historię klubu może przypisać sobie zawodnika, który mógłby zrobić większą karierę. Decydowało o tym dużo czynników, również kontuzje, które były w tamtych latach częste. Nie było band dmuchanych i to też wpływało na bezpieczeństwo na torze.

Czy jako że większość składu stanowili wychowankowie, atmosfera w drużynie wyglądała inaczej niż w obecnych czasach?

- Na pewno tak, w zespole byli sami wychowankowie. W 1977 roku przyszedł do nas Zenek Plech, ale też po chwili był już uważany za "naszego" zawodnika. Całe dni spędzało się na stadionie, od rana do wieczora.

Był pan częścią wielosekcyjnego Wybrzeża. Czy jako zawodnicy byliście w klubie jedną dużą społecznością?

- Chodziliśmy na mecze innych sekcji do różnych hal, jak Hala Stoczni na piłkę ręczną, Hala przy ulicy Kartuskiej na boks czy Hala Startu przy ulicy 3 maja na koszykówkę. Śledziliśmy rozgrywki różnych innych konkurencji. Były też indywidualne znajomości pomiędzy zawodnikami, nie było jednak jakichś grupowych wyjść na piwo zawodników wszystkich sekcji. My najbliżej byliśmy z piłkarzami ręcznymi, którzy później mieli halę obok stadionu i utrzymywaliśmy relacje towarzyskie.

Szczególny musiał być więc dla was 1985 rok, kiedy sekcja żużlowa była najbliżej złotego medalu w historii klubu, a szczypiorniści poza mistrzostwem Polski, awansowali do finału Pucharu Europy.

- Tak, był to wspaniały rok. Pamiętam, jak Wybrzeże grało finał Pucharu Europy w Hali Stoczni z Metaloplastiką Sabac. Byłem wówczas na tym meczu!

Pomimo kontuzji kończącej pańską karierę, został pan w tym sporcie do teraz. Czy nie miał pan choćby chwilami dosyć żużla?

- Moim ostatnim sezonem był rok 1992, ale oczywiście nie obraziłem się na żużel, nie było takiej opcji! To mi sprawiało ciągle przyjemność, do końca chciałem wygrywać, ale na koniec już mi tak nie wychodziło. Po kontuzji wystąpiłem jeszcze w 1994 roku turnieju pożegnalnym Henryka Glucklicha w Bydgoszczy, jechałem tam jednak rekreacyjnie.

Czy jako zawodnikowi któremu dużo wychodziło, który był czołowym żużlowcem ma pan cierpliwość do młodzieży jako trener?

- Ja wyznaję taką zasadę, że krzykiem i wariactwem niczego się nie zdziała. Najważniejsza jest tutaj systematyczność i jak największa liczba treningów. To sprawia, że adept lepiej się czuje i jest bardziej objeżdżony. Pracujemy obecnie z grupą młodzieży i jest kilku chłopaków mających pojęcie, również z minitoru. Jest też jeden zawodnik, w którym widzę duży potencjał.

Żużel w Wybrzeżu jest od wielu lat, jednak takiego sezonu jak ten jeszcze w historii nie było. Czy będzie to miało duży wpływ na kwestie szkoleniowe?

- Możemy gdybać. Musimy się dostosować do tej sytuacji, która jest. Ja jestem tego zdania, że co będzie to będzie. Nie możemy wymyślać różnych rzeczy, tylko trzeba radzić sobie w tej sytuacji, która jest. Zawodnicy palą się do jazdy, nikt nie chce kończyć - to też próba dla zawodników, którzy nigdy wcześniej się nie spotkali z taką sytuacją.

Autor: Redakcja

Następny mecz:

21.04.2024, 14:00 / Ostrów Wlkp.

Tabela:

msc drużyna M Pkt +/-
1 Texom Stal Rzeszów 1 2 +18
2 Abramczyk Polonia Bydgoszcz 1 2 +13
3 Innpro ROW Rybnik 1 2 +6
4 Cellfast Wilki Krosno 1 2 +4
5 Energa Wybrzeże Gdańsk 1 0 -4
6 Arged Malesa Ostrów Wielkopolski 1 0 -6
7 #OrzechowaOsada PSŻ Poznań Poznań 1 0 -13
8 H.Skrzydlewska Orzeł Łódź 1 0 -18

Social Media

Nasi Partnerzy

Sponsor Tytularny

Partnerzy Główni

Sponsor Strategiczny Plus